niegłośno wprawdzie, w każdym razie tak, że musiałbym się zbudzić, gdybym spał lekko. Nie poruszyłem się. Zdjął mnie jednak strach, nie o siebie, lecz o dzieci; jeśliby bowiem które z nich zapomniało w krytycznej chwili o przestrodze, mogłoby być po mnie i po nich, a przynajmniej po ich wolności. Dochodziłem do przekonania, że brałem sprawę zbyt lekko.
Dzieci, jak się później dowiedziałem, słyszały kaszel, lecz sądziły, że to ja kaszlę. Nie mogły widzieć muza’bira, a to, co czynił, działo się zupełnie bez szmeru. Nic nie słyszały, a kiedy się oddalił, nie wiedziały wcale, że był w kajucie.
Nabrawszy przekonania, że śpię mocno, wsunął pod rogożę najpierw głowę, potem ramiona i korpus. W prawej ręce trzymał nóż. Oczu nie spuszczał z mojej twarzy, a oczy te wyglądały jak u dzikiego zwierza przed śmiertelnym skokiem. Kiedy już całym tułowiem prześlizgnął się za rogożę, chrząknął raz jeszcze. Nie poruszyłem się, więc szedł całkiem na pewno. Jak dalece był przezorny, świadczy o tem to, że zrzucił z siebie odzież
Strona:Karol May - Reïs Effendina.djvu/39
Ta strona została skorygowana.
35