— Czyż tak okropnie wyglądam?
— Nie, nie, — wyjąkał — ale... ale... sądziłem... myślałem...
— Co myślałeś?
— Myślałem, że śpisz, i dlatego się przestraszyłem.
— Zupełnie, jakbym był widmem, które się zjawia niespodzianie.
— Tak, zupełnie tak! — rzekł uradowany, że podpowiedziałem mu jakąś choćby najlichszą odpowiedź.
— Żałuję bardzo — pocieszałem go. — Spodziewam się jednak, że strach, jakiego ci napędziłem, nie zaszkodzi ci zbytnio. Chodźmy do reisa!
Poszedł ze mną. Podczas tej krótkiej rozmowy nie spuściłem tamtych dwu z oka. Schylili się czem prędzej, by pozbierać moje papiery, włożyli je do portfelu, który potem zniknął pod opończą reisa. Ja także coś schowałem, a mianowicie rewolwer, który wydał mi się teraz niepotrzebny, przynajmniej na pewien czas. Złodziej kieszonkowy mógł bowiem wrócić w ciemności i rzucić się na mnie. Może tylko w pierwszej chwili dał dziś
Strona:Karol May - Reïs Effendina.djvu/44
Ta strona została skorygowana.
40