Strona:Karol May - Reïs Effendina.djvu/54

Ta strona została skorygowana.

sem miły służący stał jak żak, spuściwszy opuchły nos na kwintę.
— Jak ośmieliłeś się podnieść na mnie rękę! — huknąłem gniewnie na kapitana. — Zachciało ci się, postarzały, nędzny żeglarzu, walki z młodym Frankiem! Tylko swemu wiekowi zawdzięczasz, że nie ukarałem cię inaczej, a złości twej, że nie tknąłem cię ręką, ale nogą kopnąłem. Zaprowadźcie go do tobołów z tytoniem, niech sobie tam usiądzie i dowie się, czego żądam od niego.
Rozkaz ten odnosił się do dwóch pozostałych. Usłuchali go natychmiast. Reis źle się wybrał, a kopnięcie przywiodło go do poznania własnej słabości. Prowadzony z prawej i z lewej strony, trzymał obie ręce na brzuchu i wlókł się, kulejąc, stękając i z trudem chwytając powietrze. Usiadł ciężko na najbliższym tobole, jakby napół żywy. Poszedłem za nim. Tego starca było mi jednak żal. Nie należy człowieka sądzić wedle tego, czem jest, lecz jak do tego doszedł. Reis był całkiem złamany. Czego nie dokazało żadne słowo moje, żaden z przytoczonych do-

50