przybycia pewnej ilości białych myśliwych, z którymi miałem się u nich spotkać.
Tymczasem nasze czerwone straże przyprowadziły do obozu dwóch obcych indjan, których zdybali śród bardzo podejrzanych okoliczności. Oczywiście, że odrazu poddano ich badaniom, atoli nie można było z nich dobyć ani jednego słowa. Twarzy nie mieli umalowanych, a że nie nosili także oznak plemiennych, więc niepodobna było określić, do jakiego szczepu należą. Wiedząc, że Utahowie w ostatnich czasach wrogiem okiem patrzeli na Nawajów, rzekłem do Winnetou:
— Sądzę, iż muszą to być wojownicy Utahów, gdyż plemię to posuwa się coraz bardziej na południe i wydaje się planować napad na Nawajów. Przypuszczam, iż wysłali tych dwóch drabów na przeszpiegi.
Sądziłem, że Winnetou przyzna mi słuszność. Lecz on, który znał wszystkie szczepy czerwonych lepiej ode mnie, odpowiedział:
— To Pa‑Utes, mimo to brat mój ma słuszność, uważając ich za wywiadowców.
— Czyżby Pa‑Utes zwąchali się z Utahami?
— Winnetou jest tego pewny, gdyż inaczej obaj Indjanie nie odmówiliby odpowiedzi.
— W takim razie zalecona jest najwyższa ostrożność! W takiej miejscowości jak tutejsza trzeba sądzić, że wywiadowcy oddalili się od swoich