Strona:Karol May - Sąd Boży.djvu/105

Ta strona została skorygowana.

przyjść mu z pomocą i zakomunikować, iż władam językiem jego kraju.
— Allahowi niechaj będą dzięki! — zawołał z radością. — Mowy Zachodu, są jak koła wozu; słyszy się ich dźwięk, lecz słowa milczą. Padyszach — oby mu Allah użyczył tysiąca lat — otoczył cię szczególną opieką. Wyczytałem twe imię w papierach; jak się je wymawia?
— Imię moje brzmi obco w twym kraju. Bądź łaskaw używać imienia, nadanego mi przez mieszkańców Wschodu.
— Jak ono brzmi?
— Kara ben Nemzi.
Siedzący obok niego Beduin; wydał okrzyk zdziwienia i zapytał, zwróciwszy na mnie wzrok zaciekawiony.
Czy jesteś tym Almani[1], któremu Mohammed Emin podarował wspaniałego ogiera, Rih?
— Tak, jestem nim!
— Maszallah! Słyszałem o tobie wiele! — Począł coś mówić zcicha do mutessaryfa, okazując w stosunku do mnie brak grzeczności, choć zapewne wbrew intencjom. Twarz wielkorządcy rozjaśniała się coraz bardziej, aż wreszcie zatonęła w dobrodusznym uśmiechu:
— Ja również słyszałem o tobie! Jesteś tym cudzoziemcem, który tak zręcznie zmusił mutessaryfa Mossulu, aby dał dymisję własnemu makredżowi[2] i uwolnił jego podsądnych?
— Tak, — odpowiedziałem, chociaż pytanie było dla mnie, z rozmaitych względów, których nie mogę tutaj wyłożyć, niezbyt przyjemne.

  1. Niemiec.
  2. Sędzia.
105