Strona:Karol May - Sąd Boży.djvu/109

Ta strona została skorygowana.

Wysłano żołnierza; niebawem powrócił z kupcem. Okazało się, że nie znał prawdziwego Abd el Kahira. Dlatego uwierzył człowiekowi, który się podszył pod imię szeika. Kupił od niego wiele różnych przedmiotów, prawdopodobnie łupy z jakiejś rozbójniczej wyprawy. —
Nie dowiedzieliśmy się zatem nic nowego. Poczęto zastanawiać się, naradzać, aż nareszcie doszliśmy do wniosku, że morderców należy szukać u Tamimów. Nie pozostawało nic innego, jak udać się spiesznie na drogę karawanową.
Żywiłem jeszcze nikłą nadzieję, że rabusiów zdradzą ślady. Gdyby udało się pójść za tropem — dowiedzielibyśmy się o nich czegoś bliższego. Powiedziałem to szeikowi; zachęcił mnie, by rozpocząć pościg natychmiast. Byłem gotów, lecz nie miałem konia. Wobec tego mutessaryf ofiarował mi wierzchowca ze swojej stajni; poczęto go spiesznie siodłać.
Szeik wyskakiwał ze skóry; chciałby już zapewne widzieć karę zbrodniarza. Był zdecydowany udać się w pościg ze mną i Haddedinami, dla których miał postarać się o wierzchowce. Z braku tych, nie mogli, niestety, udać się odrazu ze mną, a przytem musieli pogrzebać Mesuda. Tylko mój mały hadżi nie chciał zaczekać do jutra; mutessaryf był na tyle uprzejmy, że i dla niego kazał przyprowadzić konia.
Nie można było naturalnie wiedzieć, dokąd zaprowadzą ślady, to też mogło się zdarzyć, że jadący za nami, nie będą umieli nas znaleźć. Aby tego uniknąć, umówiliśmy się, że zostawię dla nich wskazówki, lub list w Mangaszania, miejscowości, niezbyt od Bassory odległej.

109