najwyżej o trzy dni drogi. Stąd można wnosić, iż blisko są wrogowie.
— Uff! Poszukamy ich.
— Kto?
— Ty i ja.
— Nikt więcej?
— Czworo dobrych oczu widzi lepiej niż sto złych, a przytem im więcej nas będzie, tem łatwiej narazimy się na odkrycie.
— Słusznie, ale może będziemy musieli wysłać gońca do obozu.
— A więc zabierzmy ze sobą jednego Nawaja, nikogo więcej. Howgh!
To ostatnie słowo powstrzymało mnie od dalszych propozycji. Wiedziałem bowiem, iż przyjaciel mój powziął ostateczną decyzję.
Oddział Nawajów, który nas podejmował, składał się, nie wliczając kobiet, dzieci i starców, z trzystu dzielnych wojowników pod wodzą Nitsas Kera, bardzo zdolnego naczelnika. Starczyło więc sił do odparcia wroga, który, według naszych przypuszczeń, nie mógł się zjawić w licznym zastępie. Wszelako byliśmy tak przezorni, iżeśmy wysłali gońca do najbliższego oddziału, aby zawiadomić o niebezpieczeństwie. Na krótkiej naradzie z Nitsas Kerem zapadła uchwała zgodna z życzeniem Winnetou. Apacz, ja i młody ale wypróbowany wojownik pojechaliśmy na zwiady. Nawaje zaś, po-