Strona:Karol May - Sąd Boży.djvu/116

Ta strona została skorygowana.

zawołał nagle:
Maszallah! Czy szły przez czoło od lewej skroni ku prawej?
— Tak!
— Czy tylko ten jeden człowiek był niemi naznaczony?
— Nie, każdy z nich miał takie same blizny!
Bismillah! Wiem już, kto to był!
— Mów! Kto? — krzyknąłem prawie, opanowany gorączkową niecierpliwością.
— Był to... nie, — przerwał, a twarz jego skrzywił grymas podstępu; — czy będziecie ścigali tego człowieka?
— Tak!
— Nawet aż do jego obozu?
— Oczywiście!
— Przyrzeknij mi więc jedno!
— O co ci chodzi?
— Przyrzeknij, że pojedziecie drogą, którą wam wskażę!
— Nie mogę złożyć takiego przyrzeczenia, gdyż nieprzewidziane okoliczności mogą zmusić nas do obrania innej drogi.
Wtem odezwał się Abd el Kahir:
— Odmawiając Humamowi przyrzeczenia, tem samem zamykasz mu usta. Chcę wiedzieć, kim był wódz morderców! — Zgadzam się na żądanie szeika Hadesz!
— Dobrze, trzymam cię za słowo, — odparł Humam; — zresztą nie musicie wciąż iść za nimi; jeśli pojedziecie w mojem towarzystwie do wadi Baszam, to i tak morderca wpadnie wam w ręce. Bowiem i ja

116