Strona:Karol May - Sąd Boży.djvu/118

Ta strona została skorygowana.

odezwałem się ani słowem, odkładając sprzeciwy na później. — Zamieniliśmy z Humamem jeszcze parę słów grzeczności i rozstaliśmy się. Humam ben Dżihal pozostał ze swymi ludźmi, aby sprawdzić, czy dotrzymamy przyrzeczenia. Kilkakrotnie odwracałam się, tak jednak, iż nie mógł tego zauważyć. Kiedy oddaliliśmy się na tyle, że znikli nam z oczu, skręciłem z dotychczasowej drogi na prawo.
— Co czynisz? — zapytał Abd el Kahir. — Jedziesz w złym kierunku!
— Mylisz się, to jest właśnie kierunek prawdziwy!
— Ale nadłożysz drogi.
— Wprost przeciwnie! Nasi nieprzyjaciele są na południo-zachodzie, a my jedziemy cały czas na południe; jak ich tedy dogonimy?
— Wszakże udamy się za nimi od miejsca ostatniego postoju!
— Tak, ale na tem krążeniu stracimy cały dzień, a będzie to strata niepowetowana.
— Być może; przyrzekłem jednak!
— Ty, ale nie ja! Wogóle cała ta sprawa nie ma dla ciebie wielkiej wagi. Nawet nie dotrzymawszy tego cokolwiek bezmyślnego przyrzeczenia, nie popełniasz grzechu. Jeżeli zaś chcesz koniecznie dotrzymać słowa, nie mam nic przeciw temu, abyś jechał w dalszym ciągu na południe. Jedź z Bogiem! Co do mnie, nikomu nic nie przyrzekałem i nie mam najmniejszego zamiaru nakładać drogi dla czyjegoś widzimisię. Muszę ich pojmać, zanim powrócą do swego duaru! Jeśli złoczyńcy zdążą się dostać do domu, zadanie nasze będzie połączone z daleko większem niebezpieczeństwem. Po-

118