nadto nie podoba mi się wcale postępowanie tych Arabów Hadesz; trąci od nich jakiemiś ciemnemi sprawami! Przedsięwzięli coś, czego nie powinniśmy wiedzieć, a ja zwykłem grać w otwarte karty; nie lubię zostawiać za sobą tajemnic. Muszę wiedzieć, z kim się stykam!
Jechałem nadal w obranym kierunku; Halef Omar i Haddedinowie ruszyli za mną; po pewnym namyśle i Muntefikowie poszli w nasze ślady, przekonawszy się, że nie zamierzamy bynajmniej zboczyć z obranego kierunku. Cóż mogło mnie obchodzić lekkomyślne przyrzeczenie ich szeika! Miałem spełnić podjęte zadanie, a nie życzenia Humama ben Dzihal!
Wkrótce natrafiliśmy na jego ślady; kierowaliśmy się niemi aż do wieczora. Po drodze nie nadarzyło się nic godnego uwagi. Okolica była ponura i sprawiała przygnębiające wrażenie; w dodatku odczuwaliśmy brak wody. Pomimo to nie chciałem zboczyć na południe do Wasit, by nie tracić czasu i nie narażać się na spotkanie ze szczepami wrogich nam Tamimów, zamieszkujących pobliskie okolice. Arabowie ci sprzyjali naturalnie Abd el Birrowi, który prawdopodobnie nie omieszkał poinformować ich o wszystkiem. Należało się ich wystrzegać, gdyż na pewno nastawaliby na nasze życie. Dopiero wgórze owej okolicy koczowały inne szczepy, którym można było snadniej zaufać. Dlatego popędzaliśmy co sił konie, by czem prędzej zostawić za sobą niebezpieczny kraj. Gnaliśmy tak, póki zmrok nie zapadł; konie i jeźdźcy padali prawie ze zmęczenia. Układając się do spoczynku, nie zapomnieliśmy o wartach. Nawet Abd el Kahir, po ostatnich przygodach, nie lekceważył
Strona:Karol May - Sąd Boży.djvu/119
Ta strona została skorygowana.
119