Strona:Karol May - Sąd Boży.djvu/121

Ta strona została skorygowana.

— Pst, sihdi, nie budź go! — szepnął Arab. — Śpi. Wrócimy wolnym krokiem do swoich.
Wstał ostrożnie, aby nie obudzić dziecka gwałtownym ruchem, i zaniósł je do obozu. Tam usiadł i pozostał tak bez ruchu przez całą noc, on, surowy i dziki Beduin! — Ostatnią wartę pełnić miałem ja i dlatego mogłem zobaczyć przy brzasku nadchodzącego dnia niezwykłą czułość, okazywaną dziecku przez Omara. Był to chłopiec; miał może półtora roku. —
Nagle poruszył się i zawołał, jeszcze pogrążony we śnie:
— Zarka!
Podniósł powieki i ujrzałem cudowne oczy, błękitne — prawie lazurowe! Chłopiec arabski o niebieskich oczach! Omar krzyknął głośno ze zdziwienia i zachwytu. Okrzyk zbudził towarzyszy, którzy się szczerze zdziwili na widok dziecka. Śliczny chłopczyk zląkł się ich, objął Omara za szyję, jakby prosząc o obronę, i znowu nawoływał Zarki. Daliśmy mu trochę mleka i parę miękkich daktyli, poczem ucichnął. —
Co począć z dzieckiem? Zabrać ze sobą nie mogliśmy, a tem mniej zostawić na pustkowiu. Najbliższem osiedlem było El Achadid, na drodze Wasit; tam chcieliśmy je umieścić, sądziliśmy bowiem, że stamtąd pochodzi. Osiedle nie leżało na naszej drodze; musieliśmy zboczyć, nie mając innej rady. Ruszyliśmy więc w tym kierunku. Chłopczyk bał się i zanosił od płaczu, ilekroć podchodził kto do niego. Tylko Omarowi okazywał prawie serdeczność, z której poczciwiec był ogromnie zadowolony; rzecz szczególna u tego syna pustyni. — Posadził małe przed sobą na siodle i opiekował się

121