Strona:Karol May - Sąd Boży.djvu/125

Ta strona została skorygowana.

ra nas wszakże tutaj sprowadziła. Paplał bezustannie ze swoim Lakitem, choć jedyną odpowiedzią, jaką otrzymywał, był wyraz Zarka. Czyżby nazywała się tak matka dziecka? —
Pod wieczór napotkaliśmy znowu tropy ściganych i postanowiliśmy nie zbaczać z nich więcej, chyba, że będzie trzeba okrążyć nieprzyjazny duar.
Ścigani kierowali się dotychczas drogą Wasit; nazajutrz jednak zaprowadziły nas ślady do Mawija, leżącego na szosie Mekkańskiej. Słyszeliśmy, że miejsce to zamieszkują Arabowie Anbara, których nie mieliśmy potrzeby się obawiać, gdyż nie należeli do wrogiego nam szczepu; dlatego więc postanowiono zasięgnąć u nich wskazówek Co do obecnego miejsca pobytu Handhala. Jednakże byłem na tyle ostrożny, że pozostawiłem towarzyszy poza duarem, a tylko sam z Halefem udałem się na przeszpiegi.
Kilku ludzi stało przy pierwszych chatach i namiotach. Spostrzegłszy nas, poczęli uciekać; być może, aby zawiadomić resztę mieszkańców o przybyciu dwóch obcych jeźdźców. Pomimo to, nikt nie wyszedł na spotkanie, nawet gdyśmy już wjechali między domostwa, prócz jakiejś starej kobiety, którą zapytałem o szecha el Beled. Wskazała duży namiot. Dojechaliśmy do niego i zawołali; natychmiast prawie odsunięto zasłonę, przykrywającą wejście, i ukazał się „władca duaru“. Nie czekając, aż wyłożymy cel swego przybycia, zaprosił nas do wnętrza na fajki i kawę. Odmówiłem grzecznie, tłumacząc się brakiem czasu, lecz gospodarz, nie słuchając usprawiedliwienia, powtórzył swą prośbę takim natarczywym tonem, że musieliśmy ulec jego go--

125