Strona:Karol May - Sąd Boży.djvu/126

Ta strona została skorygowana.

ścinności. Odrzucenie powtórnego zaproszenia byłoby niesłychaną obelgą, a zmycie jej wymagałoby krwi. Nie mogliśmy sobie bynajmniej pozwolić na przysparzanie wrogów, tem bardziej, że droga powrotna prowadziła przez tą miejscowość; — przywiązaliśmy więc konie do żerdzi namiotu.
Gospodarz przyjał nas pozdrowieniem: Ahla wa sahla wa marhaba[1], co rozproszyło natychmiast moje nieokreślone obawy, gdyż nie wita się tak nigdy osoby, której się źle życzy. Usiedliśmy. Na palu wisiało mnóstwo fajek, z których wybrał dwie najlepsze; poczem przyniósł tytoniu i podpału. Przyjaźń okazywał w najwyższym stopniu; przysiadł się do nas, rozpoczął pogawędkę, nie pytając nawet o nasze zamiary i stosunki. —
Wtem wydało mi się, że słyszę odgłos wielu stop; zbliżały się lekkie kroki, co znowu obudziło moją czujność.
— O ile spostrzegłem, mieszkańców niema we wsi? Spotkałem zaledwie paru ludzi i jedną kobietę, — rzekłem.
Władca wioski wstał. Na twarzy jego wykwitł uśmiech ironiczny:
— Wszyscy są, nikogo nie brak. Czekali na was!
— Czekali? — spytałem, pozostając spokojnie na miejscu; — czyście wiedzieli, że przybędziemy?
— Wiedzieliśmy! Abd el Birr, szeik Handhala, ostrzegł nas o waszem przybyciu, psy chrześcijańskie! Znieważyliście świętą drogę pielgrzymek! Zapłacicie zato życiem! Nasi mężowie ukryli się, aby was, smrodnych szakali...

  1. Wyrazy powitania.
126