Strona:Karol May - Sąd Boży.djvu/135

Ta strona została skorygowana.

— Co się stało? Kim jesteś? Nie znam cię; nie widziałem nigdy!
— Dowiesz się o wszystkiem od samego szeika. Spiesz! Każda sekunda droga!
Zarówno pewny ton, w jakim do niego przemawiałem, jak pistolety szeika, wywarły pożądane wrażenie. Przyniósł kilka latarni, zapalił jedną z nich i pobiegliśmy. Chociaż zamęczał mnie po drodze pytaniami, nie odpowiadałem ni słowem; dopiero gdyśmy przybyli do celu, oznajmiłem, że jest moim jeńcem, lecz nie powinien się niczego obawiać, jeśli będzie zachowywał spokój aż do rana. Związano go również, zanim się zdołał zorjentować; zabrano teraz latarnie i zapalono je wszystkie tak, że starczyło światła, by oświetlić przestrzeń w promieniu paru metrów.
Szeik Muntefików począł obsypywać Abd el Birra stekiem obelg i złorzeczeń; pozwalałem na to przez pewien czas, lecz gdy trwało zbyt długo, a Abd el Kahir nie zamierzał bynajmniej poniechać jeńca, straciłem cierpliwość.
— Skończ-że wreszcie i zahamuj potoki swojej wymowy! Idzie w tym wypadku o obrazę, za którą możesz żądać przeprosin, lub co najwyżej błahej kary, nie zaś o zbrodnię, za którą się płaci śmiercią. Tutaj oto stoi mściciel, żądający życia jeńca. Pozwól i jemu dojść do słowa. Lawina twych obelg nie daje mu wyrazić swego zdania!
Wskazałem na Omara, który od czasu pojmania Abd el Birra, zachowywał grobowe milczenie. Teraz przystąpił i obrzucił jeńca wzrokiem, pełnym śmiertelnej nienawiści. Skinąłem skrycie na Halefa. Zrozumiał

135