Strona:Karol May - Sąd Boży.djvu/157

Ta strona została skorygowana.

Mina, którą przybrał, świadczyła, że spodziewał się zaimponować mi swą godnością; ja — z obojętnymi gestem dłoni — odparłem:
— Nawet jako vezir adalet[1] państwa perskiego nie wywarłbyś na mnie wrażenia! Sam szach perski ma tutaj, w Turcji, mniej do powiedzenia, niż ja, stojący w cieniu sułtana. Powiedziałeś nam jednak, jak się nazywasz; dlatego usłyszysz nasze imiona. Człowiek, z którym uprzednio mówiłeś, to hadżi Halef Omar, odważny i niezwyciężony naczelny szeik wszystkich szczepów Arabów Haddedin. — Allah dał mu małą postać, aby tem bardziej uwidocznić zalety jego ducha i niezależność odwagi od jego wzrostu. — Co do mnie, to nazywam się Kara ben Nemzi effendi i...
— Kara ben Nemzi effendi? — przerwał mi prędko. — Czy byłeś teraz w Serdaszt?
— Tak!
— Mówiono mi o tobie! Czyś nie dowodził w czasie walki, w której miano zniszczyć Haddedinów, a tylko dzięki tobie wytraceni zostali wrogowie ich w Dolinie Stopni?
— Tak!
— Przebacz mi więc, emirze, jeśli cię obraziłem! Uczynisz to chętniej, gdy się dowiesz, dlaczego gniew napełnia moje zbolałe serce. — Dzięki niech będą Allahowi, że cię spotkałem; jesteś odpowiednim człowiekiem, twoja niezawodna rada przyniesie mi pomoc! — Muszę ci wyznać, że Kys-Kaptsziji, łowca niewolnic, był u nas i porwał mi najukochańszą córkę, światło i radość moich oczu. Jeden ze sług usłyszał od niego parę wyrazów, z których wywnioskowałem, że od nas uda

  1. Minister sprawiedliwości.
157