— Mnie również!
— Pomyśl tylko, gdyby mi uprowadzono Hanneh moją żonę, najwonniejszy i najmilszy kwiat Wschodu, perłę Arabji, — jakże wielki byłby mój ból! Przeszukałbym świat cały, od końca do końca, byle ją uwolnić!
— Aha, roli zbawcy ci się znowu zachciewa?
— Tak!
— Hm! Nie trzeba nigdy wsuwać nosa w obce sprawy, kochany Halefie!
— Nie chcesz się więc zlitować nad temi słodkiemi, nieszczęśliwemi stworzeniami?
— Nie!
— Ale dlaczego?
— Po pierwsze, że mnie nie obchodzą i są tylko córkami szyitów, a powtóre — sprawa mogłaby przyjąć niebezpieczny dla nas obrót. Wiesz chyba, że ten Kys-Kaptsziji nie jest jagniątkiem, lecz łotrem, nieprzebierającym w środkach, a ma ze sobą ludzi, którzy się djabła nie zlękną!
Halef zatrzymał nagle konia i spytał, wybuchnąwszy gniewem:
— Ty tak mówisz, a wszak mianujesz się chrześcijaninem?! Pfe, sihdi! Od kiedy to hadżi Kara ben Nemzi obawia się czegokolwiek? Czy serce twoje opuściło swe zwykłe miejsce, by spocząć w głębiach twych bantaluhn[1]. że cofasz się...
Spostrzegłszy mój uśmiech, urwał w środku kazania. Uderzył ręką w czoło i zawołał nagle, rozweselony:
— Allah ’l Allah! Jakim głupcem jestem! Czy nie znam mego sihdi? Udaje, że zakłada ręce, a w rze--
- ↑ Spodnie.