Strona:Karol May - Sąd Boży.djvu/200

Ta strona została skorygowana.

wszystkich twoich współwyznawców!
— Uczyń tak, uzyskasz wtedy łaskę i błogosławieństwo Allaha! Nie zapominaj nigdy, że jest on ojcem wszystkich ludzi!
Wyjąłem nóż i zanurzyłem się do wody; dopiero po kilkakrotnem nurkowaniu zdołałem przeciąć rzemienie; potem oswobodziłem mu ramiona i wyciągnąłem bezwładnego z wyczerpania, na brzeg.
— Usiądź tutaj i zachowuj się spokojnie, bez względu na to, co się stanie!
Począłem dwukrotnie naśladować kwakanie żaby; po chwili ujrzałem skradających się Zibarich. Gdy stanęli już wszyscy przy mnie, wydałem rozkazy; — zaczęliśmy zcicha się skradać. Piętnastu ludzi okrążyło Ormian, a czterdziestu pięciu Kurdów; szli tak bezszelestnie, że nie obudził się nikt z uśpionych. Każdy upatrzył sobie ofiarę i napadł na nią; rozpoczął się ogłuszający hałas i bezsilne ryki wściekłości. Lecz po chwili krótkiego zmagania się, zostaliśmy panami obozu; wrogowie leżeli powiązani na ziemi — wszyscy żywi; kilku jedynie, którym nie można było podołać, odniosło rany.
Nie troszczyłem się o uwolnienie dziewcząt; uprzedził mnie stary szeik ze swym synem, który radośnie rozciął więzy Szeface, by ją utulić w ramionach.
Podczas ogólnej uciechy, pociągnąłem za sobą małego hadżi.
— Chodź, Halefie! Weźmiemy konie Szirwanich i pojedziemy zpowrotem do obozu zawiadomić pozostałych że napad się udał.
— Odjechać, sihdi? — zapytał ze zdziwieniem. — Czyś nie pomyślał o tem, że teraz nastąpi najważniejsze:

200