wadziło do fortu Hillock, opuściłaby was obojętność.
— Pshaw! Co ich mogło sprowadzić! My obaj nie mamy z nimi nic, absolutnie nic wspólnego! Przyszliśmy tylko dowiedzieć się, czy wasi ludzie wrócili. Mam nadzieję, że obaj czerwoni szubrawcy dyndają już na postronkach?
— Nie, nie dyndają jeszcze. Mr. Beyer sprowadzi ich zpowrotem.
— Jak? Co? Mr. Beyer? Co ma ten Mr. Beyer i jego Indjanin z tą sprawą wspólnego?
— Bardzo wiele! Znają prawdziwych morderców; ścigali ich do samego fortu.
— Prawdziwych morderców? To są obaj Indjanie Caddo!
— Nie. Mr. Beyer twierdzi raczej, że prawdziwi mordercy nazywają się Slack i Grinder.
— Slack i Grin — — — all devils, my? — krzyknął Grinder przerażony.
— Tak, wy!
— Jeśli on tak twierdzi, to niech zmiejsca oślepnę, jeśli nie stracił rozumu! Slack, gadajże, co mówisz o tem?
Zagadnięty pogroził mi ściśniętą pięścią i zawołał:
— Niech go licho porwie! Czego ten drab od nas pragnie? Słowo tego Dutchmana nie ma żadnej wagi. Bóg niech mi rozum wydrze, jeżeli mu nie zatknę gęby, aby milczał przez całe życie! Chodź, Grinderze! Za wiele łaski dla takiego draba!
Strona:Karol May - Sąd Boży.djvu/275
Ta strona została skorygowana.
275