owszem, ale czy także dla innych? Z pod ruin zapadniętej chaty wydobyła się jakaś postać, która uciekła ze straszliwym rykiem. To był Slack. Z drugiego zaś kąta rozlegały się nieartykułowane dźwięki, jakgdyby ktoś chciał krzyczeć, ale nie mógł. Odwinęliśmy się z pledów i podeszli. Grinder leżał miedzy potrzaskanemu deskami pod belką, która przygniotła mu piersi. Podniosłem ją, a Winnetou wyciągnął rannego, który leżał w omdleniu. Zanieśliśmy go do mieszkań oficerów. Przed drzwiami spotkaliśmy kapitana, który wyszedł zbadać wyrządzone szkody. Zawrócił z nami do pokoju. Skoro położyliśmy Grindera u ogniska i obejrzeli go, nie mogliśmy powstrzymać się od okrzyku. Deska nabita gwoźdźmi zwaliła się na twarz, rozbiła mu kość nosową i wykłuła oczy.
— Ślepy, ociemniały, ślepy! — krzyczał kapitan, składając ręce. — Bluźnił, że pragnie zmiejsca oślepnąć! To Boży wyrok!
Nic nie odrzekłem; byłem głęboko wstrząśnięty. Winnetou również milczał. Opatrzyliśmy nieszczęsnego i położyli go na pościeli jednego z oficerów. Następnie poszliśmy zbadać skutki orkanu. Zawaliła się jedynie nasza chata. Udaliśmy się na poszukiwanie zbiegłego Slacka. Ślad prowadził do ogrodzenia, przez które Slack przelazł, poczem wiódł do pobliskiego lasu. Śnieg był głęboki po kolana, świecił tak jasno, że mogliśmy postępować śladem bez pochodni. Dotarłszy do skraju lasu, usłyszeliśmy pośród drzew jakiś dziwnie zawodzą-
Strona:Karol May - Sąd Boży.djvu/286
Ta strona została skorygowana.
286