— Mr. Fletcher, czy słyszy mnie pan? Czy rozumie pan?
Powoli podniósł powieki. Centkowane prochem gałki oczu spojrzały na mnie martwo. Nie dostałem jednak odpowiedzi.
Ponowiłem zapytanie, z tym samym skutkiem. Zaczęliśmy go badać. Głowa nie była uszkodzona, ale ręce i nogi miał zdruzgotane.
— Zmiażdżony, jak pragnął! — szepnął Apacz.
Na pewno doznał wewnętrznych uszkodzeń. Skoro spróbowaliśmy go podnieść, wydał krzyk, przypominający przeciągły ryk tygrysa. Straszliwy ból wrócił mu przytomność. Kiedy go bowiem znowu zapytałem, czy mnie słyszy i rozumie, przestał ryczeć, a odpowiedział:
— Któż to? Kto to?
— Old Shatterhand i Winnetou.
— Gdzie jest mój syn?
— Nie żyje.
— Zastrzelony?
— Tak.
— Za...strze...lo...ny! To...ja...jestem wi...nien!
— Tak, to pan winien jest wszystkiemu, własnemu straszliwemu końcowi i także tragicznej śmierci syna!
Stęknął głęboko i zawarł oczy. Leżał tak przez chwilę nieruchomo, w najgłębszem milczeniu. Zapytałem go znowu: