wało, że z rzadką gorliwością zaczęliśmy je stosować w naszej zabawie. Piorunowaliśmy z całą rozkoszą przez dłuższy czas, póki ojciec mój tego nie usłyszał. Wówczas bowiem skinął na mnie ruchem sobie właściwym, który mnie zawsze wprawiał w żałosny humor. Jak trafnie przewidywałem „piorun“ pozbawił mnie obiadu, a nadobitek musiałem przyglądać się, jak ryż na mleku, moja ulubiona potrawa, smakuje mocno moim siostrzyczkom. Ta przymusowa prywacja tak mi się dała wówczas we znaki, że postanowiłem święcie nie piorunować już nigdy. Umocniło mnie w tej chwalebnej decyzji postępowanie mojej zacnej osiemdziesięcioletniej babki. Mianowicie po obiedzie wzięła mnie na stronę, otarła mi usta ręcznikiem tak mocno, że łzy pociekły mi z oczu, i rzekła:
— Fuj, fuj! Przekleństwo kala usta, i dlatego muszę ci je mocno otrzeć. Rozważ to sobie i nie powtarzaj już nigdy przekleństw, jeśli chcesz, abym cię nadal kochała!
Jeśli mam być szczery, to muszę przyznać, że to ofuknięcie odczułem silniej, niż poprzednio post przymusowy, albowiem każde słowo staruszki było dla mnie święte. Zaszyłem się więc w kąt i własną reką kontynuowałem oczyszczanie ust. Uprzytomniłem sobie tymczasem, że nie ja sam kląłem. Potajemnie więc zabrałem wspomniany ręcz-