na febrę, postanowiliśmy wyruszyć stąd jak najprędzej. Karawana nasza składała się, oprócz mnie i Halefa, z Omara ben Sadek i dwóch Haduddinów. Towarzysze odprowadzili mnie z pastwisk swego szczepu do Bagdadu, gdzie mieliśmy się rozstać. Halefowi i Omarowi przychodziło to zazwyczaj z trudnością, dlatego i tym razem postanowili pożegnać mnie dopiero w Bassorze. Osłaniali się pretekstem, który musiałem uznać za wystarczający. — Mianowicie Haddedinowie, hodowcy wielbłądów, wysłali większą ilość kelleków[1] z wełną do Bassory; stąd rozchodziła się ona po całym wschodzie i docierała nawet do Indji. — Otóż prowadził tratwy młody lecz doświadczony Mesud ben Hadżi Szukar. Wyraz ben oznacza syna; Mesud był synem hadżi Szukara. Halef pisał w swym liście, że Omar zaślubił córkę tego hadżi Szukara; a więc Mesud był szwagrem Omara ben Sadeka. Wspominam o tem, gdyż okoliczność ta odegra dużą rolę w późniejszych wypadkach. —
Mesud wyruszył zatem, jak wspomniałem, na tratwach z paroma Haddedinami do Bassory, co posłużyło za pretekst Halefowi i Omarowi, aby mnie tam odprowadzić i, spotkawszy się z ziomkami, wrócić razem do rodzinnych namiotów.
W Bassorze odnaleźliśmy Mesuda bez wielkich trudności, bowiem miasto, niegdyś tak ludne, liczyło obecnie niespełna dziesięć tysięcy mieszkańców; odszukanie więc człowieka było rzeczą stosunkowo łatwą. — Mesudowi udało się nader korzystnie sprzedać wełnę wielbłądzią i właśnie nazajutrz po naszem spotkaniu miał otrzymać należną mu znaczną kwotę.
Udałem się do portu, leżącego w północnej dziel-
- ↑ Tratwy ze skór kozich, napełnionych powietrzem.