— Jak możesz o to pytać, sihdi? Czyżbyś już doprawdy zapomniał o naszych bohaterskich postępkach? Czy znasz kogolwiek, ktoby nam dorównał? Jesteśmy olbrzymami męstwa i odwagi, reszta zaś ludzi to, w porównaniu z nami, — marne karły! Imionia nasze brzmiały we wszystkich krajach, a o czynach naszych układają pieśni we wszystkich namiotach. Dlaczegóż więc miałby Abd el Kahir nie wiedzieć, że jesteś niezwyciężonym emirem Kara ben Nemzi, którego wziąłem w moją mocarną opiekę?
— Halefie, nie przesadzaj! Może nawet słyszał coś niecoś o naszych przygodach, ale skąd wie o naszej obecności w Bassorze i o tem, że zamierzamy udać się do Kubbet el Islam?
— Dowiedział się ode mnie, — odparł Mesud.
— Gdzie go spotkałeś?
— U kupca, który płacił mi za wełnę.
— A więc widział, że otrzymałeś pokaźną sumę?
— Tak!
— To wiele daje do myślenia! Mesudzie, bądź ostrożny i nie zabieraj ze sobą pieniędzy!
— Effendi, to przecież Abd el Kahir, człowiek tak uczciwy, że nigdzie nie bylibyśmy bardziej bezpieczni, niż w jego domu! A zresztą, komu mam powierzyć tę sumę na czas mej nieobecności?
— Jeden z was powinien zostać; temu wręczyłbyś pieniądze!
— Nikt z nas zostać nie zechce. Sposobność pielgrzymki nie nadarza się tak często.
— Hm! — Czy znasz Abd el Kahira osobiście?
— Nie.
Strona:Karol May - Sąd Boży.djvu/86
Ta strona została skorygowana.