Strona:Karol May - Sąd Boży.djvu/91

Ta strona została skorygowana.

też zboczyłem nieco z drogi, lecz tak niewiele; że niedługo będziemy na miejscu. — Wracajmy!
Zawrócił konia i ruszył w stronę północo-zachodnią. Jasne więc było, że minęliśmy Starą Bassorę. Okoliczność ta budziła we mnie niepokój, choć wykręt Araba był bardzo zręczny. —
— Mam nadzieję, szeiku, że jesteś uczciwym przewodnikiem! — ostrzegłem go.
Na to wybuchnął gwałtownie:
— Czy chcesz mnie obrazić, emirze?!
— Nie, lecz zamierzaliśmy zwiedzić Kubbet el Islam, nie zaś udać się na przejażdżkę! Dlaczego nas nie zawiodłeś tam odrazu?
— Wyjaśniłem ci już uprzednio! Poprostu chciałem ci sprawić przyjemność! Pożyczyłem wam naszych koni, nic wzamian nie żądając, a ty zamiast dziękować, obrażasz mnie jeszcze! Powinieneś się czuć szczęśliwym, że nie mam przy sobie broni, inaczej zmusiłbym cię do walki ze mną, i to natychmiast!
— Czy doprawdy nie jesteś uzbrojony?
— Nie! Zostawiłem nóż i strzelbę i pojechałem bezbronny, by dowieść wam, że nie mam nic złego na myśli i że wszystko czynię tylko przez szacunek dla słynnego emira Kara ben Nemzi! Spójrz!...
Rzeczywiście nie miał broni, i, gdy przy ostatnich słowach rozsunął haik, nie spostrzegłem nawet noża. Nieufność moja poczęła ustępować.
— Wybacz, jeśli słowa moje cię dotknęły! Nie chciałem cię obrażać!
— Dziwię się twej podejrzliwości! Gdyby podążało za mną stu uzbrojonych wojowników, nawet wtedy nie

91