niejednemu wpadły w oko! —
Mogłem się mylić i dlatego postanowiłem nic przeciw temu nie przedsiębrać, dopóki nie zdobędę przekonywujących dowodów zdrady. Gdybym go znowu zbyt pochopnie obraził, mógłbym łatwo ściągnąć na głowy naszą zemstę tego potężnego szeika. —
— Ponieważ znasz tak dokładnie Kubbet el Islam, — rzekł do niego Mesud, — więc może nam powiesz, gdzie leży Beit Ibn Risaa? Chcielibyśmy pomodlić się na jego grobie.
Zapytany wskazał na kupy gruzów w południowej stronie:
— Tam! Zaraz was zaprowadzę. — Konie zostaną tutaj!
— Dlaczego? — zapytałem. — Możemy wszak pojechać!
Oczy jego błysnęły groźnie, gdy odpowiedział:
— Konie nie należą do was, lecz do mnie, i zostaną tam, gdzie zechcę!
— W takim razie ja zostanę również!
— Rób, co chcesz! Wy chodźcie ze mną!
Poszedł, a oni za nim tak pospiesznie, że zaledwie zdążyłem szepnąć Mesudowi, by się miał na baczności, i ostrzec wzrokiem Omara. Halef został przy mnie.
— A ty nie idziesz? — spytałem.
— Nie! Należę do mojego sihdi i nie mam powodu czcić tego Ibn Risaa. Czczę Isa[1], a nie Risaa! Mam wrażenie, że ten szeik ci się nie podoba?
— Tak! Podejrzewam go o nieuczciwe zamiary! — Zostań przy koniach, ja zaś sprawdzę, czy moje przypuszczenia są słuszne!
- ↑ Jezus.