mówił dalej Omar. — Gdzie jest Halef? Czemu nie pilnował naszego kochanego effendi? —
Halef! Mój wierny mały hadżi! Co się z nim stało? Niepokój o niego wrócił mi mowę i władzę w członkach. Skoczyłem na równe nogi, wołając:
— Chodźcie! Chodźcie prędzej! Halefa zamordowano!
Chciałem pobiec, — zachwiałem się i runąłem na ziemię; podniosłem się wprawdzie natychmiast, lecz poto jedynie, by runąć po raz drugi.
— Halefa zabito? Gdzie się to stało, jak? — wołali Haddedinowie.
— Przy koniach! Prędzej! prędzej!
— Biegnijcie! Gońcie! — wołał Omar. — Ja muszę pozostać przy moim sihdi, który nie może stać ani chodzić!
— Mogę, bo muszę! — odpowiedziałem, podczas gdy inni pobiegli.
— Spróbuj, mój drogi, mój kochany effendi! Ja cię, podeprę!
Podniósł mnie i przy jego pomocy mogłem się, zwolna coprawda, poruszać. Im dłużej chodziliśmy, tem bardziej polepszał się mój stan. Głowa przestała mnie boleć, w nogach odzyskałem władzę. —
Gdy dotarliśmy do miejsca, na którem zostawiłem Halefa przy koniach i widziałem go później rozmawiającego z szeikiem, — ujrzeliśmy biednego hadżego; leżał na ziemi z zakrwawioną głową! Koni przy nim nie było. — Fakt ten przywrócił mi momentalnie duchowe i fizyczne siły! Oswobodziłem się z pod opieki Omara i rozkazałem jednemu z Haddedinów:
— Pobiegnij natychmiast na północny kraniec ruin i
Strona:Karol May - Sąd Boży.djvu/97
Ta strona została skorygowana.
97