Davy, Marcin i Frank poszli za przykładem Grubasa. Tylko Wohkadeh przezornie się zatrzymał.
— Czemu mój czerwony brat nie jedzie? — zapytał syn niedźwiednika.
Indjanin wciągnął powietrze podejrzliwie w nozdrza i odparł:
— Czy moi bracia nie czują zapachu koni?
— Naturalnie. Wszak siedzimy na koniach.
— Ten zapach szedł z bramy, zanim jeszcze wjechaliśmy.
— Nie widać wszak ani człowieka, ani zwierzęcia, ani ich śladu.
— Ponieważ grunt jest skalisty. Moi bracia niechaj się mają na baczności!
— Niema podstawy do lęku — oświadczył Jemmy, wjeżdżając głębiej. — Chodźcie! Obejrzymy dokładniej.
Zamiast czekać, aż wróci, wszyscy pojechali za nim.
Naraz rozległo się wycie, aż ziemia zadrżała. Z głębi skoczyła znaczna ilość Indjan i w sekundę potem czterej nierozsądni biali byli okrążeni. Długi, szczupły, a wysuszony drab, w którym z ozdób głowy można było poznać wodza, zawołał do białych skaleczoną angielszczyzną:
— Poddajcie się, bo wam zabierzemy skalpy!
Strona:Karol May - Sępy skalne.djvu/107
Ta strona została uwierzytelniona.
105