Po zaopatrzeniu koni zebrano cienkie gałązki i wbito przy ujściu potoku w miękkie dno stawu tak, że tworzyły gęstą kratę, — żadna ryba nie mogłaby się przez nią przedostać. Poczem taką samą kratę wbito z drugiej strony, nie na granicy stawu, lecz nieco dalej, o dwadzieścia niespełna kroków. Ryby znalazły się w matni.
Gruby Jemmy zaczął ściągać z nóg swoje wielkie buty z wyłogami. Zdjął już pas i położył wraz ze strzelbą na brzegu.
— Ty, mały, — rzekł Długi Davy — zdaje się nawet, że chcesz się zanurzyć.
— Naturalnie. To dopiero będzie uciecha.
— Zostaw to ludziom dłuższym od ciebie. Taki, co ledwo potrafi patrzeć przez stołek, łatwo natrafi na głębię.
— Nie szkodzi. Umiem pływać. Poza tem, staw nie jest głęboki. — Nachylił się nad wodą, aby dokładniej ocenić głębokość. — Najwyżej na metr.
— Można się omylić. Kiedy kto spogląda przez toń, dno wydaje się bliższe, niż w rzeczywistości.
— Pah! Chodź i zajrzyj. Widać każde ziarenko piasku, a ponieważ — — do licha, brr, puh, puh!
Nachylił się zbytnio, stracił równowagę i wpadł do sadzawki. Trafił akurat na najgłębsze miejsce. Znikł na chwilę, ale wnet wypłynął na
Strona:Karol May - Sępy skalne.djvu/12
Ta strona została uwierzytelniona.
10