jego młodego pana! Nie pomyślał nawet o tem, że wypadła mu z rąk strzelba, pragnął tylko jak najprędzej dostać się do Marcina. Jako dobry pływak wiedział, że, aby wylądować na przeciwległym brzegu, należy się zanurzyć powyżej tego miejsca. Nie pobiegł więc wprost ku wodzie, ale pomknął pośród drzew wgórę rzeki, i niebawem wyłonił się z lasu.
Do wody prowadziła stroma, czarna, gładka skała. Bob usiadł i odważnie ześlizgnął się w pokrytą brudną gęstą szumowiną wodę. Uderzył o coś twardego. Była to tęga gałąź, zahaczona o brzeg.
— Oho! — ucieszył się murzyn. — Masser Bob nie mieć strzelby. Gałąź być maczuga!
Wyrwał gałąź ze szlamu i zaczął szybko wygładzać.
Ogallalla nie spostrzegli odważnego murzyna. Na czarnej skale trudno było dostrzec jego niemniej czarne ciało. Tak samo na wodzie głowa Boba i ramiona nie bardzo się wyróżniały na tle brudnej powierzchni. Ogallalla zresztą przyglądali się wyłącznie kraterowi.
Skoro zaczęło się podziemne drżenie i grzmoty, Old Shatterhand ujrzał swych czerwonych sojuszników, jak mknęli ku wodzie. Należało działać.
Postawił sztuciec przy drzewie, za którem stał, i przyłożył dwururkową, ciężką, dalekonośną niedźwiedziówkę.
Strona:Karol May - Sępy skalne.djvu/149
Ta strona została uwierzytelniona.
147