Jemmy ścisnął kolanami swego starego kłusaka.
— Uwolnijcie się! Prędko na spotkanie zbawców! — zawołał głośno.
I już pędził jego długonożny kłusak, a za nim muł z Długim Davy’m. Rumak Franka, bez najmniejszej zachęty ze strony jeźdźca, pomknął również co koń wyskoczy. Trzęsienie ziemi, postać Boba, ryki wojenne podniecały konie do takiego stopnia, że żaden Sioux nie mógł ich zatrzymać.
Czy istotnie żaden? O jednak, był jeden taki, mianowicie wódz Hong-peh-te-keh. Otrzymał od Boba tak potężny cios, że zwalił się na ziemię. Na jego szczęście murzyn nie obdzielił go drugim podobnym, a już zapewne śmiertelnym ciosem. Ujrzawszy bowiem swego pana na ziemi, ukląkł nad nim i, zapominając o całym świecie, zajął się dzielnym młodzianem.
— Mój dobry, dobry massa Marcin! — wołał wierny murzyn. — Tu być mężny masser Bob! Szybko odciąć rzemienie massa Marcina!
Wódz podniósł się i wyciągnął nóż, aby zakłuć murzyna, lecz oto usłyszał wycie wrogów. Zobaczył, jak jego wojownicy bezładnie rzucają się do ucieczki, jeńcy zaś salwują w przeciwległą stronę.
Zrozumiał, że on także będzie zmuszony
Strona:Karol May - Sępy skalne.djvu/153
Ta strona została uwierzytelniona.
151