Indjanin podniósł się natychmiast. Jakkolwiek zwykł panować nad rysami twarzy, nie mógł teraz utaić zakłopotania. Zamiast odpowiedzieć uderzeniem na jego obraźliwe słowa, uwolniono go z więzów!
— Otwórzcie koło! — rozkazał Old Shatterhand.
Wojownicy skupili się, dzięki czemu Sioux mógł zobaczyć wnętrze kotliny. Ujrzał swych wojowników za Grobowcem Wodza. Poznać było z ruchów, że się naradzają. Oko wodza błysnęło. Czyż nie mógł uciec? W najlepszym razie dotarłby do swoich wojowników — w najgorszym padłby od kuli, co było lepsze do śmierci męczeńskiej na palu.
Old Shatterhand spostrzegł ów szczególny błysk w oczach. Rzekł:
— Ciężki Mokasyn pragnie uciec. Niechaj się nie kusi! Jego imię mówi nam, że stawia wielkie kroki, nasze nogi są wszakże lekkie, jak lot wróbli, a nasze kule nigdy nie chybiają. Niechaj na mnie spojrzy i powie, czy mnie zna.
— Hong-peh-te-keh nie ogląda kulawego wilka! — mruknął czerwony.
— Czy Old Shatterhand jest kulawym wilkiem? Czyż tam nie stoi Winnetou, wódz Apaczów, którego imię bardziej słynie, niż imię jakiegokolwiek wodza Siouxów?
— Uff! — krzyknął jeniec.
Strona:Karol May - Sępy skalne.djvu/179
Ta strona została uwierzytelniona.
177