— Wierzę, gdyż i ja sam nie umiem odpowiedzieć zmiejsca. Znajdują się na szlaku wojennym, to jest pewne, gdyż twarze mają pokryte barwami wojny, jakkolwiek zatartemi. Czarny i czerwony kolor. Barwy Ogallalla. Wszelako nie wyglądają mi na Siouxów. Ich odzież nie znamionuje pochodzenia. Przeszukajmy kieszenie!
Kieszenie jednak świeciły pustką. Mimo skrupulatnych poszukiwań, nic nie znaleziono. Przy każdem ciele leżała strzelba. Zbadano je. Były nabite, ale nic nie mówiły o przynależności plemiennej zabitych.
— Może wcale nie byli niebezpieczni — rzekł Długi Davy. — Przybyli przypadkowo w te strony i, zauważywszy nasze ognisko, chcieli wiedzieć, kogo mają przed sobą.
Old Shatterhand potrząsnął głową i odparł:
— Rozbiliśmy obóz w miejscu, dokąd się nie trafia przypadkowo. Wytropili nasze ślady.
— To nie dowód!
— Nie. Ale z przezorności wyzbyli się wszystkiego, co mogłoby świadczyć o ich pochodzeniu. To bardzo podejrzane. Byli uzbrojeni w strzelby, ale nie mieli ołowiu, ani prochu. Jest to jeszcze bardziej podejrzane, gdyż w ten sposób Indjanin nie oddala się od ogniska. Należą do wojska i są wywiadowcami.
— Hm. Może nawet nie mieli koni.
Strona:Karol May - Sępy skalne.djvu/46
Ta strona została uwierzytelniona.
44