Strona:Karol May - Sępy skalne.djvu/99

Ta strona została uwierzytelniona.

dzili powoli konie, których tętent tłumiła trawa.
Nie uszli zgoła niepostrzeżenie. Aczkolwiek nie spodziewano się wroga, wystawiono kilku strażników, którzy mieli się od czasu do czasu luzować. Było to potrzebne chociażby przez wzgląd na dzikie zwierzęta. Spiskowcy musieli wyminąć jednego z owych strażników.
Był to Szoszon. Poznał przyjaciół i dlatego nie podniósł alarmu. Światło księżyca, przenikające poprzez poszczególne gałęzie, pozwoliło uciekinierów rozpoznać.
— Czego tu szukają moi bracia? — zapytał Indjanin.
— Mów szeptem, aby nikogo nie budzić! — odparł Jemmy. — Old Shatterhand wysyła nas. Wie, dokąd jedziemy. Czy to ci wystarcza?
— Moi biali bracia są moimi przyjaciółmi. Nie mogę przeszkodzić, skoro pragną wykonać rozkaz wielkiego wojownika.
Skoro uszli na dosyć znaczną odległość, dosiedli rumaków, wyszukali przerzedzoną okolicę wybrzeża i pomknęli wzdłuż jeziora, aby dotrzeć do ujścia Yellowstone-river, a następnie pojechać na północ. — —
Szoszon uważał ten wypadek za tak prosty i zrozumiały, że nie zadawał sobie trudu, aby oznajmić o tem luzującemu go towarzyszowi. Do samego więc rana nie rozeszła się wieść o

97