Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/164

Ta strona została skorygowana.

Stanów Zjednoczonych, są mi lepiej znane, niżby się pani zdawać mogło.
— No tak, z odległości, z gazet, z książek. Jest pan naszym kochanym, czcigodnym gościem, bezwątpienia dzielnym w swym zawodzie, ale w sprawie mego męża nie będzie pan w stanie nic uczynić. Przydaliby się tu ludzie, znający zachód, ktorzyby mieli odwagę ruszyć w góry i poszukać zaginionych. Pisarz autor, nawet najsławniejszy, jest pod tym względem bezradny. Proszę mi wybaczyć, ale tak jest w istocie. Pojadę do St. Louis, i poproszę, by wysłano kilku dzielnych strzelców. Oczywiście, muszą to być ludzie odważni i mądrzy, muszą znać stosunki Zachodu — jednem słowem ludzie, którzy wiedzą, czem jest skóra!
— Skóra? — zapytałem.
— Tak. Dam panu zaraz dowód, że mądrość najrozsądniejszego Europejczyka i wogóle białego, zmienia się w obliczu kawałka skóry w kompletną niewiedzę.
— Hm! W obliczu kawałka skóry? Wybaczy pani, ale tem mi zaimponować nie można; jestem znawcą skór.
— Ach tak. Jak to sobie jednak pan wyobraża? I mnie można nazwać znawczynią skór. Ale czy potrafi pan odpowiedzieć na następujące pytanie: Jak wytłumaczyć fakt, że Indjanin podejdzie do pana i ofiaruje panu kawał skóry?
— Skóra jest w tym wypadku czemś w rodzaju listu.
— Każdy tak dotychczas przypuszczał, ale nikt nie umiał powiedzieć, co taki list może oznaczać. Dowiadywałam się, jeździłam do różnych ludzi, byłam nawet w St. Louis, gdzie przecież pełno wybitnych znawców branży skórzanej, zwracałam się do westmanów, strzelców, trapperów i znawców. Każdy badał skórę i, kiwnąwszy głową, odpowiadał, że jest to skóra zupełnie zwyczajna, i że nie należy jej przypisywać żadnego specjalnego znaczenia. A przecież to być nie

156