Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/186

Ta strona została skorygowana.

Kim są ci dwaj ludzie? To z pewnością prayerman i człowiek, który mu przedtem rzucił porozumiewawcze spojrzenie. O kimże mówili jako o człowieku „ostrożnym“? Ponieważ wymienili Wattera, miałem wrażenie, że określenie, „ostrożny“ odnosi się do jego kompana Welleya. Jeżeli tak, to wynika z tych słów, że Welley poniósł śmierć, choć był człowiekiem ostrożnym; w takim razie przypuszczenie moje było słuszne. Z rozumowania mego wynikało w dalszym ciągu, że sąsiadami moimi są albo mordedcy Welleya, albo dwaj ludzie, którzy w morderstwie brali udział.
Pod wpływem tych myśli rzuciłem pracę i podszedłem do drzwi, by się przekonać, czy w dziurce od klucza znajduje się płytka, i czy nie pada przez nią blask lampy, któryby mógł przy opuszczeniu pokoju zwrócić ich uwagę. Potem wróciłem do drzwi, łączących nasze pokoje, przekręciłem cichutko klucz, podniosłem klamkę i uchyliłem ich nieco.
Mam słuch doskonały, ale nie zdołałem zrozumieć, o czem mówią. Nareszcie umilkły dźwięki polki, płynące z dołu, i usłyszałem słowa:
— Pokazałeś mu nuggety?
— Oczywiście!! Musiałem.
— I cóż on na to?
— Zabłysły mu oczy, jak djabłu na widok grzesznej duszy. Ten stary jest niesłychanie chciwy.
— Mniejsza o to! Najważniejsza, czy poleciał na interes?
— Natychmiast.
— Ile zażądałeś?
— Sto tysięcy dolarów.
— No, no! I cóż on na to?
— Uważał, że zbyt wiele; zaofiarował pięćdziesiąt tysięcy.
— A to wszak wystarczy — dodał ten sam rozmówca ze śmiechem, w którym doskonale poznałem głos prayermana.

178