rym drżą zastępy białych i czerwonych wojowników, który gotów jest raczej oddać wszystko, co ma, niż zabrać obcemu choćby źdźbło trawy? Pshaw!
W tem jednem słowie: „pshaw!“ było tyle lekceważenia, tyle miłościwego politowania, że ten, przeciw któremu zwrócona była oracja, uczynił kilka kroków wtył. Dla każdego, kto nie znał Winnetou, osoba jego musiała być zjawiskiem jeżeli nie niejasnem, to niezwykłem. Ale wspaniały wódz Apaczów był więcej, niż niezwykłym człowiekiem. Nie imponował stanowiskiem wodza, gdyż biali nie okazują specjalnego szacunku dla indiańskich szczeblów społecznych. Wpływ swój na ludzi zawdzięczał jedynie własnej osobie, własnym zaletom ducha i ciała. Ucieleśniły się one cudownie w nieskazitelnej piękności męskiej, nie dziw więc, że ukazanie się jego wywołało zachwyt i ten rodzaj poszanowania, którego nieodzownym skutkiem jest bezwzględne posłuszeństwo.
Odziany był, — równie, jak i ja podczas mych podróży na Zachodzie, — w skórzany strój myśliwski skrojony według indiańskiego fasonu, na nogach miał lekkie mokasyny, przybrane ostrą świńską szczeciną i nuggetami o dziwacznych kształtach. Kapelusza nie nosił. Bujne, gęste, niebieskawo-czarne włosy tworzyły wysoki, podobny do hełmu zawój i, gdy siedział w siodle, zawój ten rozsypywał się nakształt grzywy lub gęstego welonu, tworzącego królewskie nakrycie głowy. Ani jedno orle pióro nie zdobiło tej indiańskiej fryzury. Nigdy nie nosił oznaki wodzów — i tak na pierwszy rzut oka nawet nikt nie przyjąłby go za zwyczajnego wojownika.
Widywałem go nieraz pośród wielu wodzów, ozdobionych orlemi piórami i obwieszonych wszelakiemi trofeami; królewska postawa, swobodny, niewymuszony, elastyczny, a jednak dumny krok — czyniły go najszlachetniejszym z pośród szlachet-
Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/225
Ta strona została skorygowana.
217