Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/231

Ta strona została skorygowana.

— Proszę wybaczyć, jeżeli byłem za mato uprzejmy, ale nie wiedziałem, kim pan jest. Teraz się nie dziwię, dlaczego mr. Mayer z taką pewnością twierdził, że nie spotkam Old Shatterhanda w St. Joseph. Jestem szczęśliwy, że pan zrobił nam zaszczyt i zajechał do naszego hotelu. Niech mi pan pozwoli usłuchać głosu wewnętrznego, który powiada, że teraz nareszcie spełni się me gorące życzenie, i będę mógł przystąpić do studiów lekarskich na terenie indiańskiego życia.
— Niech się pan zwróci do Winnetou.
— Mylordzie! Wódz uczyni, co się panu będzie podobało.
— Możliwe. Ale nie wiem jeszcze, dlaczego zmienił plan, i będę mógł powiedzieć tak lub nie dopiero wtedy, gdy się dowiem przyczyny.
Stiller cieszył się z przybycia Winetou niemniej, niż Rost. Przedewszystkiem napełniło go szczęściem samo poznanie wodza. Po drugie, spodziewał się, że nadzieja wyratowania ojca ziści się teraz.
Gdy Apacz wrócił i usiadł obok mnie i Stillera, młodzieniec wyprostował się na krześle jak świeca i w tej pozycji, która miała wyrażać największy szacunek, pozostał aż do swego odejścia.
Myli się ten, kto sądzi, że Winnetou zaczął mówić o sobie, o wyprawie i planach. Nie uczynił tego. Znając go dobrze, nie dziwiłem się wcale. W takich sprawach zachowywał milczenie: mówił to tylko, co uważał za niezbędne: ważył każde słowo. Nauczyłem się czytać w jego oczach i twarzy — słowa często mówiły mniej. Gdy kelner zapytał uniżenie, co ma podać. Winnetou odparł: „wody“, i spojrzał na mnie. Zrozumiałem spojrzenie i odpowiedziałem pokrótce o kradzieży, szkicując w kilku zdaniach sylwetki prayermana i Wattera oraz

223