Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/256

Ta strona została skorygowana.

— Nie. Kto jest razem z Winnetou, wodzem Apaczów, temu każde niebezpieczeństwo wydaje się zabawką. Czeka nas tylko interesująca rozmówka á la Dziki Zachód. Jedźmy szybciej, mr. Rost!
Spięliśmy konie ostrogami, by dogonić Winnetou. który wyprzedzi! nas porządnie. Dotarłszy doń, jechaliśmy za śladami, prowadzącemi w kierunku Lakę Jone; w pewnem miejscu ślady rozdzieliły się. Widać było, że trzy konie poszły dalej w dotychczasowym kierunku, dwa zaś skręciły na prawo. Nie zastanawiając się długo, Winnetou ruszył za śladami, idącemi na prawo. Rost nie mógł tego pojąć i zapytał:
— Mr. Shatterhand, dlaczego nie jedziemy prosto? Przecież nowe ślady nie prowadzą w stronę jeziora, do którego zmierzamy.
— Ależ przeciwnie — odparłem.
— Naprawdę? Przecież odchylają się od tego kierunku.
— Tylko chwilowo. Później obydwie linje znowu się połączą. Widząc, że ślady się rozdzielają, Winnetou przeprowadził natychmiast pewne obliczenie. Domyśla się pan, co wódz Apaczów przypuszcza?
— Nie. Jestem jak nowonarodzone dziecko.
— Obydwie grupy dążą do jeziora; jednak druga nie chce, by ją pierwsza dostrzegła, ponieważ zamierza ją śledzić.
— Hm! Czyż Apacz jest wszechwiedzący?
— Gdyby tak było, byłbym nim również, przypuszczam bowiem to samo. Wkrótce okaże się, że mamy rację. Tylko to może być przyczyną rozdzielenia się kompanji.
— Czyż nie należałoby wobec tego śledzić pierwszej grupy?
— Oczywiście, że tak. Ważniejszą rzecz jednak ustalić, na jakiej podstawie druga grupa chce śledzić pierwszą, z którą tworzy jedną całość. Mamy dowód, że to, co przed-

248