Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/26

Ta strona została skorygowana.

stronie jedenaście grajcarów, na saskiej szesnaście, przydało to naszej wyprawie niezwykłego rozmachu.
Oczywiście, trzeba było wielkiego sprytu i wielkiej przedsiębiorczości, by umieć przewidzieć wahania kursowe, i wyzyskać każdą szansę.
Biegliśmy naprzykład wśród ulewnego deszczu całe godziny z Saksonji do Czech i naodwrót, poto tylko, aby otrzymać fenigi za pięćdziesiąt grajcarów lub grajcary za pięćdziesiąt fenigów. Zyski lokowaliśmy w powidłach, kwaśnych ogórkach lub innych środkach spożywczych; gdy były za małe, zwracaliśmy się do kapitału, z którego można było czerpać. W ten sposób droga nasza między Saksonją a Czechami miała zygzakowatą linję; poza tem mieliśmy moc duchowej i komercjalnej podniety, triumfowaliśmy nad kursami całego świata i czuliśmy się jak wielcy panowie, którzy od rana do wieczora rzucają na wszystkie strony pieniądze. Przeżyliśmy wspaniałe czasy; nie żałowaliśmy pieniędzy na żadne przysmaki, ponadto w dworach i folwarkach jadło się i piło mleka, ile tylko dusza zapragnęła! Zimą, gdy w górach pełno śniegu, bieganie za kursem było oczywiście nieco trudniejsze; tym razem jednak mieliśmy, jak wiadomo, poważniejsze fundusze, i mogliśmy sobie pozwolić na podróżowanie w roli kapitalistów, którzy nic sobie z ceduły giełdowej nie robią.
Wyekwipowanie nasze było tak świetne, że mogliśmy śmiało myśleć o wyprawie na Mont-Blanc.
Parasoli nie zabraliśmy, uważając, że instrument ten jest oznaką zniewieściałości. Brakowało nam również lasek; podpory nasze rosły gdzieś w zaroślach, czekając wyzwolenia. Palta? Ale cóż znowu, wszak byliśmy młodzi! Rękawiczki? Gdyby człowiek był stworzony dla rękawiczek, urodziłby się w nich przecież. Futra? To wynalazek dobry dla Eskimo-

18