Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/263

Ta strona została skorygowana.

Pshaw!
— Jeśli tak jest, zechce zasięgnąć co do nas najbliższych informacyj. Nie widziałem tego ananasa, ale nie mam do niego najmniejszego zaufania. Znawcy prerji wpadają często na pomysły zupełnie fenomenalne. Nie zostawiłeś nic, coby naprowadziło na nasze ślady?
— Nie.
— Co zrobiłeś z narzędziami?
— Wrzuciłem do rzeki.
— A z kufrem?
— Spaliłem.
— Robiłeś jakieś notatki; masz je przy sobie?
— Nie. Nauczony doświadczeniem w Weston, spaliłem je.
Nie chcąc się narazić na wyrzuty, prayerman świadomie kłamał, gdyż i kufer, i narzędzia, i notatki dostały się przecież w nasze ręce.
Nie potrzebuję chyba podkreślać, że spotkanie prayermana nad Lake-Jone nie martwiło mnie wcale. Przeciwnie, cieszyłem się szczerze, że jestem wpobliżu człowieka, którego plany zamierzam pokrzyżować. Wiedziałem teraz dokładnie, z kogo się składa piątka jeźdźców; nietrudno było odgadnąć.
W kradzieży nuggetów w Weston brały udział trzy osoby: prayerman, prawdziwy włamywacz, wreszcie ten, który stal w podwórzu i odbierał nuggety. Jednym z dwóch ostatnich był nieznajomy, siedzący w sali jadalnej i rzucający prayermanowi porozumiewawcze spojrzenia, które udało mi się pochwycić. Teraz obok prayermana siedział osobnik, którego nie było wtedy na sali; słowa jego wskazywały, że mnie zna. Sądząc z rozmowy, był hersztem i przywódcą całej szajki.

255