— Well! Jeżeli to wasze jedyne zmartwienie, mogę was od niego uwolnić. Dowiedzcie się więc, że wyprawa miała przebieg nadspodziewanie pomyślny.
— I cóż dalej?
— Co dalej? Przecież odpowiedziałem na pytanie.
— Tak, ale w jaki sposób! Nie traktujcie mnie jak pierwszego lepszego ciekawskiego. Przecież nic w tem dziwnego, że tu w górach Rocky Mountains, gdzie każdy drobiazg odgrywa niesłychanie ważną rolę, nie chciałbym pozostawać w niepewności co do rzeczy, o których jesteście poinformowani. Proszę pozwolić, by głos wewnętrzny...
— Dobrze! Pozwalam, — przerwałem — by głos wewnętrzny powiedział wszystko, czego tylko dowiedzieć się pragniecie.
— Jest pan okrutny! Mój głos wewnętrzny jest w tej chwili równie niezorientowany, jak ja sam. Czy mógłbym się przynajmniej dowiedzieć, kim jest ta piątka, i czy przypuszczenia, że to jedna banda, są słuszne?
— Nietylko możecie się dowiedzieć, lecz stać się to musi. Chciałem was tylko trochę pomęczyć, bo jestem w dobrym humorze.
— Dziękuję! A więc dobry humor idzie u pana w parze z męczeniem ludzi! Muszę przyznać, że dotąd nie uważałem pana za mizantropa.
— Nie są to męki, któreby mogły ujemnie wpłynąć na zdrowie. Mogę was wynagrodzić niezwykle zajmującemi nowinami. Prayerman jest tutaj.
— Kto, jak, co, gdzie? — zawołał ze zdumieniem, zrywając się na równe nogi. — Prayerman?
— Tak.
— To w najwyższym stopniu zdumiewające!
Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/284
Ta strona została skorygowana.
276