tylko postaci nie mam nic do zarzucenia. Postacią tą jesteś ty, droga Safono, któryś się napróżno starał urobić ze mnie człowieka! Jakież to szczęście, żeś znowu przy mnie! Nie pytam o nic, nie wiem, jak się to skończy, wiem tylko, że zbawienie moje rozpoczęło się z chwilą, gdyś się mną dziś opiekować zaczął. Ratuj mnie, Safono, ratuj! Niestety, nie mogę ci w tem dopomóc. Jestem słaby jak dziecko, które wciąż się chwyta matczynej sukni. Bądźmy znowu młodzi, wędrujmy razem w góry!
Wśród łkań podał mi rękę. Głęboko wzruszony, uścisnąłem ją. Nie chcąc okazywać wzruszenia, rzekłem wesoło:
— Tak, w góry, miły bracie! Choć właściwie jesteśmy już w górach. Nie wiesz przypadkiem, jaki kurs ma dziś gulden?
— Żadnego. Sam jestem guldenem, bez żadnej wartości. Jeżeli ci się nie uda podnieść mego kursu, przepadnę z kretesem...
Spuścił oczy i pogrążył się znowu w apatji.
Biedny Carpio! Podczas rozmowy wydawało się chwilami, że tkwi w nim nieco energji; ale było to tylko złudzenie. Ostatnie słowa wypowiedział monotonnie, w oczach czaił się wyraz martwoty. Całe jego życie było pasmem cierpień i niepowodzeń. Trzy magiczne słowa: Eldorado, miljoner, spadkobierca generalny, o których marzył zamłodu, nie przyniosły szczęścia. Stał się bezwolnem narzędziem brutalnego krewniaka do tego stopnia, że zabranie z Pittsburga uważał za szczęście.
— Uff!
Nagły okrzyk Winnetou wyrwał mnie z zamyślenia.
Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/316
Ta strona została skorygowana.
308