Corner wypowiedział te słowa z odwagą, godną lepszej sprawy. Nie była to, oczywiście, odwaga właściwa człowiekowi szlachetnemu, który ma szlachetne cele na względzie. Płynęła raczej z podniecenia, że go oszukano i wciągnięto w pułapkę. Ponieważ leżał w tym samym rowie, do którego chciał nas wtrącić, zapomniał o koniecznej ostrożności i zaczął miotać wyrazy, które musiały rozdrażnić wodza. Ja również nie potraktowałem Peteha zbyt uprzejmie, ale jako człowiek uczciwy byłem dla wodza Indjan kimś zupełnie innym, niż Corner, którego uważał i traktował jako godnego pogardy przedstawiciela rasy białej. Dlatego też wódz Krwawych Indjan ściągnął groźnie brwi i syknął:
— Coś powiedział?
— Co za nikczemość! — powtórzył Corner.
Wódz doskoczył doń, kopnął z całej siły w brzuch i zawołał:
— Lasso! Weźcie go na lasso! Natychmiast! Chcę, by krew z niego popłynęła. Chcę wiedzieć krew, dużo krwi!
Szalał z wściekłości. Twarz miał zmienioną nie do poznania; kopał bez przerwy nieostrożnego jeńca; miałem wrażenie, że mu chce wypruć wnętrzności. Corner jęczał z bólu i wił się jak węgorz, chcąc uniknąć coraz nowych kopniaków. Obrał złą taktykę, gdyż dzięki temu otrzymał ustawicznie kopnięcia w brzuch. Ja również zostałem przedtem zaszczycony uderzeniem, ale zastosowałem odrazu inną metodę. Skoro bowiem Peteh podniósł nogę, wykonałem pół obrotu i zostałem trafiony w pośladek, który kryje w sobie daleko mniej szlachetnej delikatnej treści, niż brzuch. Corner nie odwrócił
Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/344
Ta strona została skorygowana.
336