Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/345

Ta strona została skorygowana.

się, lecz podskakiwał to wgórę, to wdół; wskutek tego otrzymywał razy w najdelikatniejsze miejsca.
Po jakimś czasie położono go na brzuchu. Jeden z czerwonych ukląkł mu na plecach, dwaj inni wzięli za związane nogi. Zdjęto mu marynarkę i kamizelkę, poczem jeszcze dwóch zaczęło go walić z całej siły zwiniętem lassem. Przy każdem uderzeniu rozlegał się krzyk; w miarę trwania egzekucji poszczególne wrzaski przeszły w ryki; zmieniły się stopniowo w bolesne jęki, aż przedzierzgnęły się w coraz cichsze łkania; wreszcie — po rozdzierającym wrzasku rozpaczy — nastąpiła cisza. Miało się wrażenie, że to ostatni okrzyk.
— Na miłość Boską! Nie żyje, zakatowali go na śmierć! — westchnął leżący obok mnie Carpio.
Drżał na całem ciele. Były to pierwsze słowa wypowiedziane od chwili dostania się do niewoli.
Rost szepnął:
— Wódz musał go porządnie pokiereszować; w najlepszym razie zostanie na zawsze kaleką.
Na zawsze? — zapytałem. — To zawsze nie będzie trwało zbyt długo; Peteh postanowił, że Corner również zginie na palu.
— Również? Więc i my?...
— Tak. Niech się pan jednak nie niepokoi. W tej skórze nie zginiemy.
— W tej skórze? Jak pan to rozumie?
— Jeżeli to prawda, co twierdzą fizjologowie, a więc i pan, że ciało ludzkie co dwa lata odmienia się w zupełności wskutek przemiany materji, to nieraz jeszcze zmienimy powłokę cielesną zanim zginiemy na palu.
— Dzięki Bogu, że pan ma jeszcze ochotę do żar-

337