Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/36

Ta strona została skorygowana.

Poczciwy Franio zrobił krok wtył, otworzył szeroko oczy i zapytał ze zdumieniem:
— Co takiego? Małą — całą, strudzeni — spragnieni? A więc chcecie pić? Dobrze! Cóż mam przynieść?
— Z tej beczki na frasunek płynie delikatny trunek, płynie sobie strugą rzadką, ludzie zowią go serwatką. Nie chcemy ni piwa, ni wina, niech się od serwatki uczta nasza rozpoczyna.
— Frasunek — trunek, rzadką — serwatką? Pan jest chyba prawdziwym, stuprocentowym, wykwalifikowanym poetą!
— Jam poeta, macie rację, choć nie zawsze tworzę rymy, lecz gdy do was mam orację, wiersze płyną mi jak dymy; bo pan Franio człek uczony i rozumie się na sztuce; niechże będzie pochwalony ten, co kiedyś pławił się w nauce!
Po tych słowach podniosłem do ust szklankę napełnioną serwatką. Carpio powiedział również kilka słów wiązaną mową, poczem wypiliśmy cudowny napój.
Miałem wrażenie, że Franio nie zdaje sobie jeszcze sprawy z całego szczęścia, jakie go spotyka dzięki zaznajomieniu się z nami. Po chwili dopiero nagłym ruchem odsunął opróżnione szklanki i zawołał:
— Nie zawracajcie głowy serwatką! Wina, wina! Jesteście przecież poetami. Fama crescit fundo! Co za niespodzianka, co za radość! Podaj wina, Anno! Wiem dobrze, czego takim zdolnym panom potrzeba. Siadajcie panowie, siadajcie! Stabenti dabitur et abundebit.
Usiadłszy, rzekłem:
— Jeszcze nie czas na wino, niech serwatki fale do gardła nam płyną; a gdy pierwsze pragnienie ugasimy, chętni o winko poprosimy.

28