Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/363

Ta strona została skorygowana.

Uff, uff! — zawołał również Jakonpi-Toka. — Nie żyje?
— Ależ! Przecież chciał mnie tylko kopytami konia powalić na ziemię. W nagrodę sam leży jak długi, lecz nic mu nie będzie. Jeżeli jednak powie choć jedno obraźliwe słowo, lub chwyci za broń, — już po nim. Mam zwyczaj dotrzymać słowa!
Uff! Rzecz niezwykła, by ktoś powalił konia. Uff, uff!
Pshaw! Niewielka to sztuka i każdy jej dokonać może. Wymaga raczej zręczności, niż siły. Jeżeli chcesz, nauczę cię, jak się to robi.
— Dobrze! — Czegóż chcą ci wojownicy?
Zwrócił to pytanie do Krwawych Indjan, którzy zaczęli napierać i wydawali groźne okrzyki przeciw mnie
— Uderzył naszego wodza, Peteha, — żądamy jego krwi. Musi zginąć! — zawołał starzec, który siedział nad Rzeką Mięsną obok przywódcy.
— Odstąpcie! — rozkazał wódz Kikatsów. — Old Shatterhand pozostaje pod ochroną moją oraz mych wojowników. Chcecie nas zmusić, byśmy podnieśli przeciw wam oręż? Czy sprzymierzeńcy nasi dlatego chcą rozpocząć walkę, że wódz ich zapomniał, iż tu w obozie tylko ja sam rozkazywać mogę?
— W takim razie nie będziemy mogli zamieszkać w obozie razem z Upsarokami; trzeba nam będzie rozłożyć własny obóz. Słuchamy tylko jednego wodza!
— Brat mój powiedział mądre słowo — odparł Jakonpi-Topa. — W jednym obozie nie może rozkazywać dwóch wodzów. Załóżcie sobie inny!
Tego się stary nie spodziewał. Nad Rzeką Mięsną doradzał wydanie nas Gawronom, rozumiejąc, że jest to

355