Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/430

Ta strona została skorygowana.

— Czy to możliwe? — wykrztusił, nie posiadając się z radości. — Moja strzelba znajduje się gdzieś wpobliżu?
— Tak, Ale nie traćmy czasu. Po drodze wszystko wam opowiem!
— Pięknie, doskonale, wspaniale! Jeżeli sprawa ma się tak, jak mówicie, niechaj dzień ten będzie po stokroć błogosławiony. A więc odzyskam utraconą broń. Ach Pozwólcie, mr. Shatterhand, bym wam przedstawił tego gentlemana. Będziecie z niego mieli pociechę: jest Europejczykiem. Nazywa się Stiller, ale zowią go Nana-po.
Stary Sannel wypowiedział to tonem najzupełniej obojętnym. Nie przeczuwał nawet, jakie znaczenie miała dla mnie ta wiadomość. Musiałem użyć całej siły woli, by nie krzyknąć z radości. Rost zdumiał się również. Dałem mu znak, by milczał, i rzekłem głosem możliwie najspokojniejszym:
— Cieszę się, mr. Stiller, z poznania pana; słyszałem niejedną pochwałę o Nana-po.
Ociągał się z opowiedzią. Obrzuciwszy Upsaroków ponurem spojrzeniem i przyjrzawszy mi się badawczo, zapytał wreszcie:
— Czy nie zauważył pan mr. Shatterhand, jak na mnie patrzą te czerwone łotry? To pańscy towarzysze. Dobrze pan z nimi żyje?
— Pozostaję w dobrych stosukach ze wszystkimi dzielnymi ludźmi.
Well, ale to są łotry. Widzę pana dziś po raz pierwszy. Oddawna marzyłem, by poznać pana i Winnetou, a teraz, gdy nareszcie to się spełnia, nie mogę się radować, gdyż otaczają pana moi śmiertelni wrogowie.
— Nie są nimi wcale.
— Ależ tak! Pan wcale nie wie...

422