Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/447

Ta strona została skorygowana.

— Naprawdę?
— Tak. Byłem zawsze goły, jak święty turecki, i przymierałem głodem. Krewni moi są jeszcze biedniejsi, niż ja, Jakieby to było szczęście, co za rozkosz niewysłowiona, gdyby człowiek raz skończył z tą biedą! Nie sądzi pan, że to możliwe?
Możlwość, oczywiście, istnieje. Hm... Dam panu radę! Niech pan sobie nie robi zbyt wielkich nadziei. Gdy się nie ma nic, lepiej pozostać przy niczem, niż snuć nieziszczalne marzenia. Niech pan idzie spać!
— Uczynię to. Może Pan Bóg ześle mi sen o złocie; chciałbym śnić dziś o odrobinie kruszcu. Przynajmniej we śnie miałbym trochę radości!
Obrócił się na drugi bok i zasnął. O czem śnił, nie wiem, chcąc się bowiem dowiedzieć, czy senne marzenia się ziściły, musiałbym go obudzić. Gdy minął czas warty, zbudziłem Teeha, który mnie miał zluzować, i rzuciłem się w objęcia Morfeusza. Gdym się z nich wyrwał, był już ranek.
Spożywszy śniadanie, składające się z chleba i suszonego mięsa, dosiedliśmy koni. Przeprawiliśmy się przez rzekę New-Fork brodem, o którym wiedział Winnetou. Okazało , że Stiller znał ten bród również; wskazywały na to pozostawione tu ślady. New-Fork zatacza wielki łuk dokoła Fremonts Butle i jeziora Bondle; przecięliśmy ten łuk, przeprawiając się na drugi brzeg rzeki, by później znowu powrócić na brzeg przeciwległy.
Droga prowadziła przez szeroką, pagórkowatą równinę, na której gdzie niegdzie rosły kępki drzew. Powietrze było mroźne i ostre; na trawie leżał szron, wzgórza pokrywał śnieg. Z krainy późnej, wilgotnej jesieni wjeżdżaliśmy powoli w królestwo zimy.

439