Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/460

Ta strona została skorygowana.

natrafiliśmy na strumień, spadający z hukiem do kotliny, w której nocowaliśmy. Właściwie należało trzymać się jego brzegów; nie uczyniliśmy tego w obawie, by nas kto nie zobaczył. Wskutek tego straciliśmy pół godziny na borykanie się z kupą zmarzniętej ziemi, zagrzebującą drogę. Pokonawszy tę przeszkodę, zaczęliśmy się drapać na seroką, ukośną i bardzo śliską płytę skalną; trzeba było na niej wypocząć, gdyż Rost padał ze znużenia.
Według informacyj Winnetou znajdowaliśmy się na poziomie finding-hollu, trzeba więc było skradać się dalej z zac!howaniem największej ostrożności. Coraz gęstszy śnieg czynił wrażenie woalu; na odległość pięćdziesięciu kroków trudno było coś dojrzeć. Przedostawszy się przez całą masę otworów, wyżłobionych przez rwącą wodę, obszedłszy szereg drobnych wzniesień, przebrnąliśmy przez kilka grząskich moczarów, dotarliśmy wreszcie do postrzępionej ściany skalnej, za którą ukrywał się cel naszej wyprawy. Po lewej stronie ściany znajdowała się szczelina, idącą w prostej linji od góry do dołu, Winnetou wskazał na nią ręką i rzekł:
— Oto łożysko wody, odprowadzanej z finding-holu. Wraca na dole do dawnego biegu.
Zachowując najgłębsze milczenie, zaczęliśmy się pokolei wdrapywać na ścianę skalną. W pewnym momencie Winnetou dał znak ręką, byśmy zachowali jeszcze większą ostrożność i ciszę. Przez szczeliny i kąty można było zobaczyć upragniony finding-hole. Gęsty śnieg padał w dalszym ciągu, ale to nie przeszkadzało, bowiem teren, o który nam chodziło, leżał w odległości jakichś dziesięciu kroków.
Proszę sobie wyobrazić prostopadłą ścianę skalną wysokości około stu stóp; wykuto w niej bardzo wąskie

452