Strona:Karol May - Sapho & Carpio (Boże Narodzenie).djvu/464

Ta strona została skorygowana.

bec skierowanych prezciwko sobie luf byli zupełnie bezbronni.
— Pięknie! — uśmiechnął się Welley. — Teraz zwiążemy was. Jeżeli choć palcem ruszycie, zostaniecie rozstrzelani. Mr. Stiller, niech się pan tem zajmie! Wraz z Reiterem będę do nich mierzył tak długo, dopóki pan nie skończy roboty.
Well! — odparł Stiller. — Jak widzę, zaopatrzyliście się w rzemienie. Za dwie minuty będę gotów.
Związał całą trójkę, przed chwilą pełną radości i zadowolenia, tak mocno, że żaden z pośród skrępowanych nie mógł się ruszyć. Jeżeli na ziemi nie mając odwagi pisnąć. Welley i Reiter spuścili palce z cynglów i podeszli bliżej, Welley zawołał:
— Chwała Bogu, że ich nareszcie mamy! Mam nadzieję; że wreszcie odzyskam złoto!... Nie przypuszczaliście, że to możliwe, kanalje? Byliście przekonani; że dostałem kulkę w łeb. Tymczasem nic mi się nie stało, gdyż kula nie naruszyła kości. Spadłem tylko z czółna, ponieważ siedziałem na samym brzegu. Nie straciłem ani na chwilę przytomności umysłu; rozsądek jednak nie kazał mi wynurzać się odrazu. Złapałem jakąś belkę, płynącą z biegiem rzeki. Po chwili zobaczyłem, że holujecie do brzegu moje czółno ze złotem. Gdyście się oddalili, przepłynąłem na drugą stronę; z powodu utraty krwi nie mogłem się ruszać. Gdyby się nade mną nie zlitował mr. Reiter, zginąłbym bezwątpienia.
— Przeklęta historja! — zgrzytnął Corner.
— A więc ta świnia jechała za nami? — dodał Eggly z szewską pasją.
— Tak jest — oświadczył Reiter. — Mieliście mnie w swe mocy. Stałem się waszym kompanem z powodu

456